Archiwum 20 maja 2015


maj 20 2015 Początek. cd.
Komentarze (0)

37+7...

Godz 14.05. , 8 wrzesień 2014r, przez cesarskie cięcie urodził się mój synek. 

Najszcześliwszy mojej mojego życia, a jednoześnie jak trudniejszy jak do tej pory...

 Mały wylądował w inkubatorze, Jego płucka nie były wystarczająco wykształcone aby sam mógł oddychać. 

Dopiero dobę po porodzie mogłam do niego pójść. Byłam taka wzruszona.

A gdzy zobaczyłam maleństwo jest podłączone do tych wszystkich urzadzeń, serce się kroiło. Żadna matka nie powinna czegos takiego doświadczyć! 

Mały był na lekarzach uspakajających, nie reagował na nic, leżał jak mały kwiatek. Od Pani doktor, która się Nim zajmowała usłyszałam "stan dziecka jest bardzo poważny".

Tego samego dnia Jego ojciec do Nas przyjechał, przy inkubatorze się popłakał, no i to była jedyna oznaka jakiego kolwiek uczucia które widziałam z tego strony. żnowu zostałam z problemem sama. Obwinialam się o wszystko, nie miałam z kim porozmawiać. Codzinnie gdzie wchodziłam na oddział do Małego nie mogłam wybaczyć sobie że on tam leży. 

Wtedy nie rozumiałam, że tak naprawdę są osoby które mnie podziwiają z ato , że potrafiłam dobę po porodzie stać całymi dniami przy inkubatorze i trzymać synk za rękę, mimo rwącego bółu po cięciu. Wszystkim mówiłam, że nie boli, że daje radę, tak naprawde  nie dawałam, łzy cisneły sie do oczu. Lekarze codziennie mówili o czymś innym (może chore serce, za dużo tlenu potrzebował, itd). 

W czwarek po porodzi zostałam wypisana do domu, oczywiście maleństwo musiało jeszcze zostać, więc w sobote wróciłam do Poznania żeby być przy nim, mieszkałam w hoteliku. ostatniego dnia pobytu w hotelu poszłam do kościoła, spędziłam tam 3 godziny.  Przez dłuższy czas nie modliłam się, nawet nie spojrzałam na ołtarz, poprostu płakalam. 

Narzeczony dzwonił do mnie  prawie cały czas, ale jak wracałam do domu to nie otrzymywałam wsparcia. Było mi strasznie ciężko. Siadałam przy pustym łóżeczku i ogladalam małe ubranka,które czekały razem ze mną... Ach... Zresztą do dzisiaj nie rozmawiałam z nimkim o tym co tam widziałam, jak to wszystko znosilam.  A bylo naprawdę cholernie ciężko, nawet ze względu na świeżość rady poporodowej, już nie wspominając o bólu psychicznym i tej beznadziejnej bezradności. Lekarze powtarzali, że potrzeba czasu. 

Mały D. miał 13 dni gdy usłyszałam "jest szansa że Pani syn jutro zostanie wypisany". Po powrocie do domu, szykowalam łóżeczko i wszystko co potrzebne na wielki dzień...Pierwszy dzień w domu mojego maleństwa... Noc  ciągła się nieubłaganie, nie mogłam doczekać poranka, kiedy już bedę mogłam zadzwonić do szpitala i kiedy wkońcu pojadę po Niego.  Rano oczywiście nerwówka, oddziałowego telefonu nikt nie odbierał lub odbiarała osoba, która nic nie wiedziała i kazała dzwonic za kilka minut, tak przez 2 godziny.  Wkońcu okolo godziny 11.30 usłyszałam "wypis jest już gotowy można odebrać dziecko". 

Boże jakie to było szczęście, jaka radość. I niecałe dwie godziny później byłam już przy Nim:)!!!  Pielęgniarka ubierała Małego D. w kremowe ubranko, które od dwóch tygoni czekało w szafie. Ułożyla Go w nosidełku, no i ruszyłam z moim synkiem do domu!!!!

Całe moje życie było przy mnie!!!!

karola_karolina   
maj 20 2015 Początek.
Komentarze (0)

  Przenieśmy się wyobraźnią do 7 lutego 2014 roku, wtedy to właśnie dowiedziałam się... Dowiedzieliśmy się o Naszym małym zarodku. 

       Do tej pory byliśmy parą idealną...  Była miłość, czułość, namiętność... Byliśmy MY!!!

     Od dnia w którym się dowiedzieliśmy, wszystko zaczeło pooowoli się sypać.  Narzeczony okazywał tylko obojętnąć, w  stosunku do mnie, mojego samopoczucia, łącznie z rozwojem Naszego maleństwa.

     Wizyty u lekarza (które ze wzgledu na moją chorobę były częste), wyglądały tak iż, przeważnie jechałam na nie z kimś innym niż z ojcem dziecka. A jeśli już pojechał to twierdził, że źle sie czuje na poczekalni pełnej kobiet ciężarnych, no i schodził do auta i tam spał. W tym czasie mnie stres zrzerał, a samotności WCALE nie pomagała. 

     Nie było też zwykłych ludzkich odruchów, typu: dotkniecie mojego (naszego) brzuszka, zapytanie się o to jak się czuję, przytulenie, trochę wsparcia. Bo mimo wszystko jednak kobieta potrzebuje wsparcia podczas ciąży.

     I tak też minęło mi 36 tygodni w stanie błogosławionym!

     W 37 tygodniu musiałam wstawić się na szpitalnym oddziale.

     Oczywiście brak wsparcia z strony narzeczonego... Samotność... Stres... I ciężka walizka...

     Obecność moich rodziców była ważna dla mnie, ale jednocześnie bardzo chciałam żeby On też był przy mnie w tych ważnych momentach, które przecież miały za chwilę zmienić nie tylko moje, ale też Jego życie, już nie odwracalnie.

     A więc na oddziale skupiłam się tylko na sobie i maleństwie, które dotkliwie dawało o sobie znać. Nie mogłam się doczekać, aż Go już wkońcu zobaczę. No i przyszedł wreszcie czas... 37 + 7 ...!

karola_karolina