37+7...
Godz 14.05. , 8 wrzesień 2014r, przez cesarskie cięcie urodził się mój synek.
Najszcześliwszy mojej mojego życia, a jednoześnie jak trudniejszy jak do tej pory...
Mały wylądował w inkubatorze, Jego płucka nie były wystarczająco wykształcone aby sam mógł oddychać.
Dopiero dobę po porodzie mogłam do niego pójść. Byłam taka wzruszona.
A gdzy zobaczyłam maleństwo jest podłączone do tych wszystkich urzadzeń, serce się kroiło. Żadna matka nie powinna czegos takiego doświadczyć!
Mały był na lekarzach uspakajających, nie reagował na nic, leżał jak mały kwiatek. Od Pani doktor, która się Nim zajmowała usłyszałam "stan dziecka jest bardzo poważny".
Tego samego dnia Jego ojciec do Nas przyjechał, przy inkubatorze się popłakał, no i to była jedyna oznaka jakiego kolwiek uczucia które widziałam z tego strony. żnowu zostałam z problemem sama. Obwinialam się o wszystko, nie miałam z kim porozmawiać. Codzinnie gdzie wchodziłam na oddział do Małego nie mogłam wybaczyć sobie że on tam leży.
Wtedy nie rozumiałam, że tak naprawdę są osoby które mnie podziwiają z ato , że potrafiłam dobę po porodzie stać całymi dniami przy inkubatorze i trzymać synk za rękę, mimo rwącego bółu po cięciu. Wszystkim mówiłam, że nie boli, że daje radę, tak naprawde nie dawałam, łzy cisneły sie do oczu. Lekarze codziennie mówili o czymś innym (może chore serce, za dużo tlenu potrzebował, itd).
W czwarek po porodzi zostałam wypisana do domu, oczywiście maleństwo musiało jeszcze zostać, więc w sobote wróciłam do Poznania żeby być przy nim, mieszkałam w hoteliku. ostatniego dnia pobytu w hotelu poszłam do kościoła, spędziłam tam 3 godziny. Przez dłuższy czas nie modliłam się, nawet nie spojrzałam na ołtarz, poprostu płakalam.
Narzeczony dzwonił do mnie prawie cały czas, ale jak wracałam do domu to nie otrzymywałam wsparcia. Było mi strasznie ciężko. Siadałam przy pustym łóżeczku i ogladalam małe ubranka,które czekały razem ze mną... Ach... Zresztą do dzisiaj nie rozmawiałam z nimkim o tym co tam widziałam, jak to wszystko znosilam. A bylo naprawdę cholernie ciężko, nawet ze względu na świeżość rady poporodowej, już nie wspominając o bólu psychicznym i tej beznadziejnej bezradności. Lekarze powtarzali, że potrzeba czasu.
Mały D. miał 13 dni gdy usłyszałam "jest szansa że Pani syn jutro zostanie wypisany". Po powrocie do domu, szykowalam łóżeczko i wszystko co potrzebne na wielki dzień...Pierwszy dzień w domu mojego maleństwa... Noc ciągła się nieubłaganie, nie mogłam doczekać poranka, kiedy już bedę mogłam zadzwonić do szpitala i kiedy wkońcu pojadę po Niego. Rano oczywiście nerwówka, oddziałowego telefonu nikt nie odbierał lub odbiarała osoba, która nic nie wiedziała i kazała dzwonic za kilka minut, tak przez 2 godziny. Wkońcu okolo godziny 11.30 usłyszałam "wypis jest już gotowy można odebrać dziecko".
Boże jakie to było szczęście, jaka radość. I niecałe dwie godziny później byłam już przy Nim:)!!! Pielęgniarka ubierała Małego D. w kremowe ubranko, które od dwóch tygoni czekało w szafie. Ułożyla Go w nosidełku, no i ruszyłam z moim synkiem do domu!!!!
Całe moje życie było przy mnie!!!!